Głos wolny Głos wolny
2028
BLOG

Tupolana cz. 1

Głos wolny Głos wolny Rozmaitości Obserwuj notkę 20

 (poniżej pierwsza część Tupolany, pozostałe siedem w poprzednich notkach. Komentarze proszę zamieszczać pod częścią ósmą: http://gloswolny.salon24.pl/211529,tupolana-cz-8 )

 
Tupolana
 
O „leśnym Tupolewie”, „sensacji z nadleśnictwa Gostynin”,  dowiedziałem się od Macieja – mojego starszego redakcyjnego kolegi z „Gazety lokalnej”. Przez kilka chwil nie potrafiłem poskładać jego relacji w spójną całość, bo – jak to miał w zwyczaju w chwilach wzburzenia - zapowietrzył się przekomicznie – głównie sapał, coś tam z rzadka dorzucając.  W końcu jakoś udało mi się go zrozumieć. Brzmiało rzeczywiście dziwacznie i jakoś mało wiarygodnie: gdzieś pod Gostyninem, w pobliżu wsi Lipianka, w środku lasu, odkryto połamane drzewa, których pozostałe w ziemi pnie ułożyły się w kształt samolotu, a ściślej mówiąc każdy pień odpowiadał swoim położeniem jednemu z foteli z pokładu Tu-154.
Pech Macieja polegał na tym, że wkroczywszy do holu naszego biurowca wybrał prawą windę, tą, którą akurat z podziemnego parkingu jechał na górę nasz naczelny. A ten z miejsca wysłał go do tego wzorca dziury z Sevres pod Paryżem , celem zrobienia krótkiego reportażu. Dla Macieja, któremu pozycja w redakcji pozwalała przebierać w tematach znacznie poważniejszych,  oznaczało to konieczność odłożenia na jakiś czas gotowych już prawie materiałów wyborczych.
Nic dziwnego, że dał upust swojej irytacji przyrównując całe to sensacyjne skądinąd znalezisko do  „zbożowych kręgów podlanych tajemnicą z Roswell i na koniec zmieszanych z  Archiwum X”. Rozumiałem go i nawet chciałem mu okazać współczucie, ale gdy zwrócił się do mnie per „stary przyjacielu”, zapaliła mi się ostrzegawcza lampka nakazująca błyskawiczną ucieczkę „w długą”.
O nie, na żadne mistyczno-patriotyczne leśnie krzyże jakiegoś drugiego Świtonia nie miałem, w środku tego gorącego, politycznie i dosłownie, lata najmniejszej ochoty. Błyskawicznie zaszyłem się gdzieś na końcu labiryntu redakcyjnych korytarzy. Skutecznie. Maciej jeszcze parędziesiąt minut krążył jak kukułka po lesie, ale w końcu dał za wygraną. Gdy już skapitulował, z zakamarków redakcji powypełzało kilku jego świeżych „starych przyjaciół” i pilnując się, by ani jeden mięsień nie drgnął nam na twarzy, udzieliliśmy mu kilku cennych rad: jak wysikać się siedząc dziesięć godzin na „ambonie”, jak udawać głos puszczyka w okresie godowym (to ja), jak przebrać się za krzak leszczyny. Pożegnaliśmy go chóralnym „darz bór Macieju”, a gdy tylko zatrzasnęły się za nim redakcyjne drzwi, dupy nam ze śmiechu odpadały dobre pół godziny.   
To było 3 tygodnie temu. Wieczność temu, w skali sezonu ogórkowego. Początkowo temat leśnego Tupolewa rozbłysnął jak młoda gwiazda, poszalał w prajmtajmie i na pierwszych kolumnach gazet, potem poobijał się jak bilardowa kula po blogosferze, a obecnie przystąpił do fazy odchodzenia w niebyt. Owszem - w dawnych, akademickich czasach na dziennikarstwie szykowałem obszerną pracę o cyklu życia takich ogórkowych tematów. Wycięty w samym środku mazowieckiego lasu, przez tajemnicze osoby, a może nawet i tajemne moce, kokpit samolotu, pasowałby mi wtedy do tych analiz jak ulał. Ale dziś? Na dodatek  po właśnie zakończonej kampanii wyborczej? Szkoda słów.
Co zatem robię na międzywojewódzkiej drodze nr 50, którą nie można dojechać ani do Fontainbleau, ani do Rzymu, ani nawet do Łodzi, ale można nią dojechać do Gostynina i dalej, już gminnymi asfaltówkami, do Lipianki? Co pchnęło mnie by, ni stąd ni z owąd, wziąć trzy dni urlopu i pojechać do tego lasu, do tego milczkowatego leśniczego i jego, wygadanego z kolei za czterech, synalka? Wyruszyć nagle, prawie tak jak stałem zamiast zaleczyć postępujące przeziębienie, które się od kilku dni za mną wlecze?
Co mi kazało zobaczyć Tupolanę (tak miejscowi ochrzcili to COŚ i nazwa przyjęła się z miejsca, a wymawia się to jakoś tak z nutą nabożnej czci, jak mi to drwiąco relacjonował Maciej po swoim powrocie), chociaż wcześniej tak pokpiwałem z pielgrzymujących do Lipianki tłumów?  Zobaczyć to, co zostało po stu trzydziestu paru zwalonych w środku lasu drzewach. Same drzewa leśniczy usunął, a pozostawił płaskie, ścięte piłą tarczową pniaki, układające się w równe rzędy „foteli”. Dokładnie takie same w proporcjach jak rzędy foteli w rządowej 101-ce, która uległa katastrofie pod Smoleńskiem.  Tam gdzie w 101-ce było przejście pomiędzy rzędami, tam w lesie również ostała się linia drzew. Podobnie pojedyncze poprzeczne linie drzew wydzielały przedział stewardess, prezydencką salonkę, saloniki VIPów i samą kabinę pilotów.
Teraz chyba jest już dla Was jasne, że temat na sezon ogórkowy był przedni, a jednocześnie maciejowe skojarzenia z wycinanymi pod osłoną nocy kręgami zbożowymi nasuwały się same aż za dobrze.

/Kolejne części Tupolany JUŻ SĄ, w notkach PONIŻEJ tej notatki.Ew. komentarze proszę umieszczać po ostatniej części (nr 8). Dziękuję

Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości