Głos wolny Głos wolny
746
BLOG

Tupolana cz. 8

Głos wolny Głos wolny Rozmaitości Obserwuj notkę 74

Reszty drogi nie pamiętam. Orbitowałem po dalekich i całkiem bliskich trajektoriach.  Z zamyślenia wyrwał mnie mój nocny przewodnik.

- No to dojechaliśmy. Ojciec, jeszcze widzę, krząta się po kuchni – usłyszałem jego mocny głos. Siła i spokój tego głosu pomogły mi powrócić ostatecznie do rzeczywistości.
Spojrzałem przez szybę. Ciemne kontury zabudowań i odcinający się na ich tle jasno żółty prostokąt okna. Szczek psa. Jakiś taki za głośny. Drażniący. Wszystko w strugach deszczu. Nie miałem chęci opuszczać przytulnej kabiny UAZa. Czułem zresztą niedosyt rozmów z młodym Staśko. Żałowałem, że ostatnie kilkadziesiąt minut jazdy milczałem pogrążony w introspekcjach i niemalże astralnych wizjach.
-  Proszę się zbierać. Muszę jeszcze pojechać  tej nocy w kilka miejsc – Staśko kontynuował nie pozostawiając mi złudzeń, że coś się jeszcze tej nocy  wydarzy. - Proszę iść, najeść się i wyspać, dobrze?
- Tak, dobrze -  powtórzyłem prawie bezwiednie z wyraźnym żalem. Poczułem się wewnętrznie rozdarty, niedomknięty.
Jakby wyczuwając mój nastrój Staśko dał mi znak, że wciąż wszystko, co się dzieje wokół, jest pod jego kontrolą i że ja także mam w jego planach jasno określone miejsce.
- Jutro się pan pożegna, spakuje, wróci do siebie do Warszawy. Pozałatwia wszystko, co potrzeba i wróci tu za 5-6 dni. Jego słowa brzmiały spokojnie, a zarazem niczym rozkaz. - Proszę powtórzyć.
Poczułem ulgę i znów przypływ siły. Powtórzyłem, a on skinął głową na znak, że uznaje moją odpowiedź za wystarczająco składną i poprawną. Uścisnęliśmy sobie dłonie, wygramoliłem się z szoferki i na miękkich nogach, omijając największe kałuże, poczłapałem do leśniczówki. Pies nie przestawał ujadać. Gdzieś w oddali niknął już odgłos UAZa. Nacisnąłem klamkę.
Wnętrze leśniczówki było iście biegunowym przeciwieństwem tego, co na dworze – było ciepłe, pachnące domem, jasne i przytulne i, co chyba najważniejsze, suche.
Wspierając się o ścianę pokonałem 3 stopnie schodów korytarza, wtaszczyłem swoje półżywe ciało do kuchni. Władysław Staśko kręcił się przy blacie, najwyraźniej szykując coś do jedzenia na jutrzejszy dzień. Usłyszawszy kroki, odwrócił się i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, bez jakiegoś wyraźnego zaskoczenia. Musiałem wyglądać tragicznie, bo od razu odstawił na blat właśnie niesioną misę i z miejsca zaproponował gorący posiłek.
- Tak się spodziewałem, że pan jednak wybierze nocleg tutaj. Miał pan szczęście, że się po drodze nie zakopał, w taką ulewę różnie to bywa na tej drodze. Zaraz przyniosę panu koc, a tymczasem proszę usiąść – tu wskazał jedyne wolne krzesło pod ścianą – zaraz odgrzeję rosół i zaparzę kawy.
Usiadłem, a raczej osunąłem się na krzesło, a w głowie znów mi zaszumiało i poczułem, że wspomnienie tego, co w lesie, przez moment zawirowało w moich żyłach. To cały czas wracało i odchodziło, jakby coś w mnie pulsowało nieregularnie. Jakby jeszcze się nie ułożyło.
- Proszę, niech pan ściąga ubranie i się tym okryje – leśniczy wrócił z grubym, wełnianym, kraciastym kocem, podobnym do tego, jaki kiedyś ktoś mi przywiózł z Bułgarii. Nie miałem siły, by okręcić nim ciało. Nie miałem siły zdjąć koszuli. Siedziałem tak patrząc na leśniczego szykującego mi kawę w wielkim blaszanym kubku. Ciepło kuchni i tak cudownie starczało mi za wszystko.
Przypomniałem sobie fragment rozmowy z Arturem Staśko. Przez moment szukałem w pamięci właściwej nazwy. W końcu, odnalazłszy jej ślad, spytałem:
- Co jest w … w… w Brdowie? W Brdowie, dobrze mówię?
Leśniczy rzucił mi zaciekawione spojrzenie, postawił pod moim nosem kubek z kawą i podreptał w kierunku kuchenki.
- A czemu panu Brdów przyszedł akurat do głowy?
- Pana syn właśnie mi coś zaczął opowiadać po drodze tutaj, ale nie skończył. Pan na pewno wie, o co chodzi. Gdzie to w ogóle jest?
Leśniczy zanurzył w stojącym na kuchni garze olbrzymią chochlę, pociągnął łyk rosołu, coś tam wymamrotał pod nosem i nie odwracając się już do mnie powiedział:
- Zwykła dziura, trzy ulice na krzyż. Jeśli czegoś pan tam szuka, to zapewne tamtejszego kościoła. Tam od XV w. znajduje się obraz Matki Boskiej Zwycięskiej, pod którym modliło się polskie rycerstwo idące na Grunwald. Dojedzie pan w godzinę, to jakieś 60 km stąd.
Poczułem znów, że porywa mnie ta rzeka idących w ciszy i skupieniu, mocnych ludzi. Znów mi zawirowało w głowie i rozpoznałem melodię. Rzucało mną nielicho, ale tym razem poczułem już siłę i zapanowałem nad sobą. Z zewnątrz wciąż jednak musiałem wyglądać słabowicie, bo leśniczy nachylił się nade mną, spojrzał wnikliwie w oczy i zapytał z wyraźną troską:
- Dobrze się pan czuje? Kto panu o tym wspominał? Czemu w środku nocy o to akurat pan pyta?
Chyba nadszedł czas by przestać się ukrywać za półprawdami, w końcu jego syn, Artur Staśko,  już mi zaufał.
-Pana syn, przed paroma kwadransami, gdy po mnie wyjechał na drogę. Podwożąc mnie powiedział, żebym tu zanocował i za kilka dni wrócił. Że schodzą się zewsząd ludzie, że coś szykujecie. Że powinienem tu być. I, wie pan, będę.
- To ja tu panu rosół podgrzewam, a widzę, że już gorączka pana chwyciła i nie rosołu, a gorzałki tu potrzeba, miły panie. To mówiąc wyprostował się i skierował do wiszącej narożnej szafki, która, jak się okazało, robiła za całkiem zacnie wyposażony barek. Mimo wyczerpania dostrzegłem trwające o ułamek sekundy za długo zawahanie, zdradzające walkę, którą w sobie stoczył. Wziął do ręki jednak tylko jedną szklankę i nalawszy do niej grubo ponad setkę wódki, wrócił i postawił przede mną.
- Pan się napije duszkiem i kładzie od razu spać. Jutro pogadamy, teraz spać. Może jeszcze się uda i to choróbsko do cna pana nie rozbierze, ale gorączkę już pan ma okrutną. I majaki.  Artur pana  podwoził? Tu w lesie? Teraz? Drogi panie, on ma wrócić dopiero po niedzieli. W interesach wyjechał aż pod Wrocław. Dobre dwa dni temu… 
******************************
 
 
 
 
Przysięga żołnierzy AK
 
Składający przysięgę mówił:
 
W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia - przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary życia. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy dochowam niezłomnie cokolwiek by mnie spotkało.
 
 
Odbierający przysięgę mówił:
Przyjmuję cię w szeregi żołnierzy Armii Krajowej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny.
Twoim obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku.
Zwycięstwo będzie twoją nagrodą, zdrada karana jest śmiercią.
 
 

 

Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości