Głos wolny Głos wolny
262
BLOG

Tupolana cz. 5

Głos wolny Głos wolny Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Już po chwili klnąc pod nosem i szczękając zębami jednocześnie, siadałem na twardym siedzeniu pasażera. Pachniało smarami, starością i jeszcze czymś nieokreślonym. Twarde siedzenie, zimna szoferka, a jednak nie miałem czelności narzekać, nawet w duchu.

- Ojciec powiedział, że został pan rozmawiać z naszym lasem – w głosie Artura Staśko usłyszałem tą znaną mi nutę drwiny, jaką lokalsi okazują przyjezdnym, gdy tylko ci, niepomni rad, zadrą z miejscową naturą i dostaną od niej porządnie w kość. - Jak wam poszły te razgawory?
Miałem ochotę odburknąć mu „nijak”, ale tylko wytarłem w rękaw cieknący już porządnie nos i rzuciłem krótkim, uniwersalnym w takim entourage’u „kurwa, ale się rozpiździło”.
Chyba poczuł, że mi nie do śmiechu.
- Proszę, to dla pana.
Wyjął coś z torby leżącej pomiędzy nami i prawie wcisnął mi w ręce.
- Z prądem. Mocne.
Tym razem jego głos brzmiał już ciepło i kojąco. Odebrałem z jego rąk termos, odkręciłem i ostrożnie pociągnąłem pierwszy łyk, bojąc się, że w środku czaić się może wrzątek. Niepotrzebnie. Herbata była gorąca w sam raz. I faktycznie mocno procentowa. Po trzech łykach mogłem już zebrać się w sobie i podziękować mu za okazaną pomoc. Musiał wrócić właśnie z trasy i na progu dowiedział się o mnie od ojca. Zalał herbatę wrzątkiem i ruszył mi z odsieczą. Miłe.
- Dziękuję za pomoc, naprawdę.
- Drobiazg. Sam nie raz wracałem lasem w czasie ulewy, wiem, że przyjemne to to nie jest. Ma pan nocleg zapewne w Gostyninie, ale może zechce pan przyjąć nasze zaproszenie? Do leśniczówki jest, co prawda, dużo dalej niż na parking, ale po przyjeździe załapie się pan na gorącą kolację, a w schronisku i w całej miejscowości, nic pan już o tej porze nie zje.
Rozważałem tą propozycję przez moment. Musiał ją mieć przemyślaną od początku, bo ten termos zdradzał, że nie czeka nas kilkunastominutowa przejażdżka na parking.
- Samochód jest bezpieczny na parkingu, u nas to nie Warszawa -  zapewnił jakby uprzedzając jedną z moich obaw.
Wtedy pierwszy raz na niego spojrzałem. W ciemnej szoferce, w bladziuchnym świetle ubogiej tablicy UAZa, zamajaczył mi jego profil z dominantą ostrego nosa.
-Skąd pan wie, że jestem z Warszawy?
- Widziałem tablice pana wozu na parkingu. Stoi tam już tylko jedno auto.
- Może być służbowy – odpowiedziałem chcąc podtrzymać ten wątek.
- Może być – odpowiedział w sposób, który brzmiał jak „owszem, może być, ale obydwaj wiemy, że nie jest. I co … ?”.
- Mogłem też porozmawiać o panu z kierownikiem schroniska, u którego się pan meldował dziś po południu – rzucił i w tym momencie także on popatrzył na mnie. W ciemnościach poczułem takie ukłucie jego wzroku, że aż odruchowo odwróciłem głowę i spojrzałem przez przednią szybę. A więc sprawdzają mnie naprawdę i drugi raz dają to odczuć – pomyślałem. Kierownik jest z nimi. I przypomniało mi się, że ktoś w sklepie wyraził się o nim per „pan major”. A więc emerytowany żołnierz, zapewne jeden z wielu – składałem to wszystko naprędce w całość.
- No dobrze…To co? Zabierze mnie pan do leśniczówki? - wypaliłem wyraźnie zmieszany, usiłując wypełnić czymś tą ciszę. A tak w ogóle to chciałem zmusić go do rozpoczęcia jazdy (zimno jednak mi doskwierało), a jeszcze bardziej do odwrócenia wzroku. Patrzył bowiem na mnie tak, że czułem ciężar tego spojrzenia mimo, że nie widziałem nawet oczu. W świetle dnia spaliłby mnie tym wzrokiem na popiół. Czułem, że tak właśnie patrzy chodząca determinacja.
- A co? Bardzo się panu śpieszy?
Teraz już aż zaszumiało mi w głowie. Facet ma dygocącego z zimna i przemoczenia pasażera, mieszczucha na wywczasach i zadaje takie pytanie, gdy za oknem ulewa i noc. Opcję, że jest debilem wykreśliłem od razu, a zatem to musiało być zaproszenie. Nie wiedziałem, do czego, ale wiedziałem, że tym razem nie wolno mi go już odrzucić.
Zebrałem się w sobie i ponownie patrząc tam gdzie powinny być jego oczy odparłem, jak mi się zdawało, dość sprytnie – Przecież pan wie, że nie. Mamy czas.
Użyłem liczby mnogiej, by jeszcze bardziej podkreślić gotowość do gry w jednej drużynie. Podziałało. Odwrócił głowę, wrzucił wsteczny i rozpoczął trudny manewr zawracania na wąskim, błotnistym dukcie.
- No więc dlaczego pan tu przyjechał? - rzucił po chwili milczenia, jakby idealnie przejmując po swoim ojcu pałeczkę dialogu sprzed dwóch godzin.
A więc znów mnie sprawdzają. I bądź tu mądry, odpowiedz coś z sensem, kiedy nie wiesz, kim oni są i gdy, co chyba ważniejsze, sam nie wiesz do końca, co cię tu przygnało. Może łatwiej będzie odpowiedzieć przez zaprzeczenie. Tak, powiem mu, że nie przyjechałem dla sensacji.
I wtedy usłyszałem siebie samego mówiącego z determinacją:
– Strasznie się porobiło, to nie przelewki, to już nie bitwa na szyszki.
Nim zdążyłem ocenić rozmiar własnego szoku wywołanego tym spontanicznym wyrwaniem się, usłyszałem znów jego spokojny, pewny, mocny głos.
- To znaczy? - zapytał, z lekkością wymuszając mój kolejny ruch
W tym momencie las przeszył błysk pioruna. Dość kiczowaty moment na błyskawicę i, gdyby to był film, nie omieszkałbym wytknąć tego w myślach reżyserowi. Tyle, że to nie był film, mokre gacie na dupie uwierały nazbyt realnie.
W tej jednej krótkiej chwili jasności udało mi się uzmysłowić sobie, do kogo był podobny. Tak, to teraz jasne. Miałem z tym problem, bo chyba był podobny do dwóch osób – trochę do faceta z warsztatu samochodowego, gdzie serwisuję swoją skorupę, a trochę do rotmistrza Pileckiego.  Nie żeby jakoś bardzo, ale coś miał z jego szczupłej twarzy, wysokiego czoła, ostrego nosa. Nawet chyba niewiele więcej ponad tych kilka szczegółów i dlatego za dnia to podobieństwo nie było tak oczywiste. Ale teraz, w półmroku szoferki, światłocień ułożył się na jego twarzy tak, że zobaczyłem, w tym oka mgnieniu, profil Witolda Pileckiego. No, no – pomyślałem – jak już być do kogoś podobnym to z przytupem. Rotmistrz Witold Pilecki, uczestnik walk polsko-bolszewickich w 1920 r., obrońca Polski w 1939, uczestnik konspiracji, dobrowolny więzień Oświęcimia, który poszedł do obozu i zorganizował tam konspiracyjny ruch oporu, a następnie uciekł, walczył w Powstaniu, organizował niepodległościowe podziemie po 1945 i został zabity strzałem w tył głowy w więzieniu Mokotowskim, po torturach i politycznym procesie. Pięknie choć przez chwilę być podobnym właśnie do kogoś takiego. Można potem całe życie pracować nad szlifowaniem swojego życia. Przykrajaniem go na obraz i podobieństwo.
Błyskawica wymusiła na mnie zarazem przyspieszenie kolejnego ruchu. Gorączkowo przebiegłem po możliwych wariantach odpowiedzi. Może wspomnieć coś o znikającym kokpicie Tu-154? O fałszywej radiolatarni? A może zacząć bardziej lajtowo – od tego, kto układał listę pasażerów 101-ki? I znów nie mogłem uwierzyć, bo moja podświadomość (chyba ona, licho ją tam wie) postanowiła uniemożliwić mi fechtowanie się na słowa i przerzucanie detalami. Poczułem się tak samo jak wtedy, gdy na szkolnej akademii przygotowanej przez moją klasę, przyszła moja kolej na wypowiedzenie jakichś dwóch płomiennych zdań. Do dziś pamiętam to uczucie, gdy stałem na wprost całej sali gimnastycznej wypchanej dziatwą. Powodowany jakąś przemożną siłą, inaczej niż bym zapewne chciał, ale właśnie chyba dlatego piekielnie celnie i uczciwie, odpowiedziałem:
– Pusto się bez nich zrobiło. Pusto i strasznie. Naprawdę to nie przelewki… Niech pan powie -  to już?
Zaległa cisza i to wymusiło na mnie kontynuowanie monologu, ale tym razem już się speszyłem i wypełniłem szoferkę rozwadniająca wszystko paplaniną – Pusto i tak dziwnie, wie pan, nawet na niego nie głosowałem, a jednak tak jakoś, sam pan wie, się porobiło…
Ale Artur Staśko nie słuchał tych zbędnych wypełniaczy. Ni to do mnie ni do siebie powtórzył to, czego sam się w swoich słowach najbardziej zawstydziłem – Pusto bez nich. Pusto. Nam też jest pusto. Bardziej może jeszcze pusto niż panu.
Z sobie tylko wiadomych względów nawet słowa „strasznie” i „nie przelewki” pominął, jakby były oczywiste. Tak, sięgnął od razu na samo dno, tam gdzie spoczywał sens całej mojej wypowiedzi.
Głos wolny
O mnie Głos wolny

Jaki jestem? zapytaj moją żonę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości